Super ten cały film Gwiezdne Wojny: Część VIII – Ostatni Jedi online. Świetnie ogląda się na projektorze. 😉. Dla ludzi zastanawiających się czy warto się rejestrować, TAK WARTO! Uszanowanko za taką ogromną bazę filmów i seriali!
Fot. kadry z filmu Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie Czy dzięki nowym technologiom saga „Star Wars” będzie mogła ciągnąć się w nieskończoność? W dzisiejszych czasach efekty specjalne są stałym elementem wielu filmów, szczególnie kina gatunkowego. Aktorzy przyzwyczaili się do green screenów i postaci, które powoływane są do życia na etapie postprodukcji. Widzowie też z politowaniem patrzą na efekty wizualne w filmach sprzed ery komputerowych efektów specjalnych. Czy oznacza to, że w przyszłości CGI w pełni zastąpią aktorów? W spin-offie „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” pojawiły się dwie postacie stworzone za pomocą komputerów - księżniczka Leia i wielki moff Tarkin. Twórcom udało się realistycznie oddać bohaterów dzięki cyfrowemu skanowaniu aktorów. Okazuje się, że studio Lucasfilm na wszelki wypadek poddało podobnemu procesowi większość bohaterów „Gwiezdnych Wojen”.„Gwiezdne Wojny” - CGI zamiast aktorówFilm „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” był okazją, by ponownie zobaczyć młodą Carrie Fisher w roli Lei i zmarłego w 1994 roku Petera Cushinga jako dowódcę Imperium. Efektów specjalnych użyto również podczas tworzenia „Ostatnich Jedi”. Fisher odeszła w grudniu 2016 roku i chociaż udało się nagrać sceny z Leią przed śmiercią aktorki, w kilku momentach posłużono się CGI, o czym powiedział animator Stephen Alpin w rozmowie z serwisem Inverse. Twórcy zapowiedzieli, że w IX epizodzie nie odtworzą komputerowo postaci Fisher. Szef efektów specjalnych w Lucasfilm Ben Morris wyznał natomiast, że w bazie studia znajdują się cyfrowe skany bohaterów „Star Wars”. Zawsze skanujemy wszystkich głównych aktorów w filmie. Nie wiemy, kiedy będziemy ich potrzebować. Nie jest to celowy proces archiwizacji. Trzymamy je do późniejszego użytku. „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” - jak stworzono Leię i wielkiego moffa Tarkina?Nie chodzi jedynie o starszych aktorów, w przypadku których występuje większa szansa nagłej śmierci. Skanowani są wszyscy. Nawet osoby wcielające się w kosmitów. Sam proces przygotowywania CGI bohatera opiera się na połączeniu nagrania żywego aktora z komputerową animacją. W rolę młodej księżniczki Lei w „Łotrze 1.” wcieliła się Ingvild Deila. Lucasfilm skanując aktorów, unika też ewentualnych dodatkowych kosztów produkcji. Czy dzięki technologii fani „Star Wars” nie muszą się martwić o przyszłość serii? Zapewne, tym bardziej że osoby odpowiedzialne za markę nie zamierzają kończyć kosmicznych przygód na IX epizodzie. W końcu można by zgłębić nie pokazane do tej pory szczegóły z życia bohaterów oryginalnej trylogii. Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia Moim zdaniem fajna część, lepiej wyszła od Ataku Klonów. A jeśli chodzi o aktorów, to Hayden nawet nie był takim drewniakiem, Natalie oraz Ewan też fajnie zagrali, jedynym gównem {"type":"film","id":671050,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Gwiezdne+wojny%3A+Skywalker.+Odrodzenie-2019-671050/tv","text":"W TV"}]}{"ids":[9809520,9809521,9809523,9809522,10053161,10064170,10064169,10064172,10064165,10064173,10064164,10050884,10064167,10064166,10163146,10199361,10462359,10064171,10076330,10556026,10556027,10556028,10556029,10556030,10556031,10556032,10556033,10556034,10556035,10556036,10556037,10556038,10556039,10556040,10556041,10556042,10556043,10556044,10556045,10556046,10556047,10556048,10556049,10556050,10556051,10556052,10556053,10556054,10556055,10556056,10556057,10556058,10556059,10556060,10556061,10556062,10556063,10556064,10556065,10556066,10556067,10556068,10556069,10570186,10570187,10570189,10570190,10570191,10570192,10677526,10677527,10498775,10570193,10570226,10570227,10570228,10570229,10570230]} Kevin Smith Mieszkaniec Kijimi (niewymieniony w czołówce) Mentor to postać z Homera; mentor – grec. umysł, zamiar, siła i odwaga. Mentor działa zatem na umysł bohatera – nie wszystkim mentorom należy jednak ufać. Adwokat diabła – spotkanie z Johnem Miltonem. Inne przykłady: Imperium kontratakuje – Yoda trenuje bohatera. Gwiezdne wojny – Obi Wan Kenobi daje bohaterowi miecz świetlny. Tytuł polski : Człowiek, który uratował wszechświat Tytuł alternatywny: Tureckie gwiezdne wojny Tytuł angielski: Turkish Star Wars Tytuł oryginalny: Dünyayı Kurtaran Adam Rok premiery: 1982 Reżyseria: Çetin Inanç Czas trwania: 91 min. Produkcja: Turcja Jestem fanem złych filmów. Lubię nieporadność wynikającą z braku umiejętności twórców lub szczupłego budżetu. Jest w tych produkcjach coś na swój sposób pociesznego. Jednak chyba w swojej pogoni za wątpliwej jakości dziećmi X Muzy w przypadku recenzowanej produkcji dotarłem do granicy wszechświata sztuki filmowej. Film „Człowiek, który uratował wszechświat”, szerzej znany jako „Tureckie Gwiezdne Wojny”, sprawił, że poczułem się jakbym oglądał „Interstellar” po mandaryńsku, od końca, na poczwórnej prędkości, do tego z odwróconą paletą kolorów. Seans przedmiotu niniejszej recenzji był doświadczeniem niemal mistycznym, ale… Po kolei. Film Człowiek, który uratował wszechświat / Tureckie Gwiezdne Wojny – Recenzja / Opinia Zacznijmy od fabuły filmu „Tureckie Gwiezdne Wojny”. Omówienie jej nie jest proste, ponieważ w trakcie filmu wydarzenia są przedstawiane kilkukrotnie w różniących się od siebie wersjach, także skupię się tylko na stałych jej elementach. To tak: gdzieś pod koniec XX wieku ludzkość zaczęła rozwijać się w niesamowitym tempie. Wydawać by się mogło, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale niestety wybuchła wojna atomowa, w trakcie której Ziemia została rozbita w drobny mak, a niedobitki ludzkości żyją na stacjach kosmicznych i skolonizowanych niektórych planetach. Sytuację tą wykorzystuje zły czarnoksiężnik, który, żeby zniszczyć Ziemię (jak widać jest to tak zepsuty typ, że eksplozja planety to dla niego za mało, żeby uznać ją za zniszczoną) musi posiąść moc… ludzkiego umysłu? Oczywiście wiadomo, że tak nikczemny czarnoksiężnik nie zadowoli się byle jakim umysłem, o nie – on chce posiąść umysł Murata, najlepszego ziemskiego… w sumie z filmu ciężko wywnioskować kim ten Murat jest. Na pewno jest pilotem X-winga (sic!) doświadczonym w walkach z myśliwcami TIE, dodatkowo nieźle strzela i walczy wręcz, ale jego najpotężniejszą techniką są skoki, których nie powstydziłby się nawet najsilniejszy przedstawiciel rasy Yautja (to tak istotny element, że wrócę do niego w dalszej części tekstu). No i zły czarnoksiężnik tak steruje swoimi minionami, że doprowadza do katastrofy statku Murata i jego skrzydłowego (dosłownie i w przenośni) Aliego. A wszystko dzieje się na pustynnej planecie zamieszkanej przez ludzi, którzy nie są ludźmi, na której mieści się również twierdza głównego „villana”… Więcej nie będę Wam streszczał, bo w ciągu filmu naprawdę założenia fabuły i motywacje głównego złego zmieniają się jak w kalejdoskopie i ciężko za tym wszystkim nadążyć. Przynajmniej jeden akapit muszę poświęcić scenom walk, bo są niebywale komiczne. Murat rozdaje kuksańce na prawo i lewo, bije, chwyta, rzuca, kopie – prawdziwy ninja. Ale jego najpotężniejszą techniką są monstrualne skoki. Jak on to robi, pozostaje kwestią domysłów, jednak ujęcia pokazują naszego dzielnego wojaka jak skacze kilka razy nad oponentem używając do tego trampoliny (którą twórcy zamaskowali w najsprytniejszy sposób na świecie – filmują bohatera od kolan w górę), po czym nieszczęsny przeciwnik pada martwy. Dodatkowo w filmie znajduje się montaż treningowy na wzór tego z serii o „włoskim ogierze”, ale zrealizowana w taki sposób, że… po prostu trzeba by to zobaczyć, gdyż żadne słowa tego nie opiszą. Aktorstwo… o ile jeszcze odgrywający główną rolę Cüneyt Arkin ma jakieś pojęcie o aktorstwie, tak reszta to po prostu przypadkowi ludzie zbierani z ulic i tak dosłownie było. W latach ’70 i ’80 tureccy producenci filmowi robili takie rzeczy i nie tylko – w jednej ze scen widzimy kask motocyklowy, który ekipa zabrała nieszczęśnikowi akurat przejeżdżającemu w pobliżu planu filmowego. Efektem takiego działania jest częste wrażenie w filmie, jakby aktorzy sami nie wiedzieli co mówią. Dochodzimy do technikaliów, czyli miejsca, w którym wyjaśnię skąd wziął się alternatywny tytuł „Tureckie Gwiezdne Wojny”. Otóż w Turcji i w czasach, w którym powstawał film „Człowiek, który uratował wszechświat”, prawa autorskie po prostu nie istniały. Można więc było zarabiać na cudzej twórczości do woli. Stąd w filmie mamy sceny żywcem wyciągnięte z „Nowej Nadziei” (chociaż nie tylko). Tak samo prezentują się kwestie muzyki – znajdziemy tam zarówno motyw muzyczny z wyżej wspomnianego czwartego epizodu sagi o Skywalkerach, jak i motyw przewodni z „Indiany Jonesa”, oraz z „The Thing” Carpentera. Totalny miszmasz, dodatkowo w jakości tak koszmarnej, że nawet zjechany VHS przy tym to 4K. I nie, to nie jest kwestia kopii filmu jaką widziałem – on po prostu został tak nagrany. W scenach, nazwijmy to autorskich, jest dramat – montaż leży, dubli być nie mogło ze względu na koszty taśmy, więc każda scena była filmowana tylko raz – jak wyszło, tak wyszło (i bynajmniej nie jest to żart). Efekty specjalne są równie tragiczne, co kostiumy. Choreografia walk była improwizowana, więc również tutaj jest mocno koślawo. W zasadzie w kwestiach technicznych ciężko napisać na temat produkcji cokolwiek pozytywnego. Kilka słów podsumowania? Hmm… Jak wspomniałem we wstępie generalnie lubię oglądać złe filmy. Naprawdę to lubię, bo zawsze znajdzie się w nich coś ciekawego, jakaś niskobudżetowa magia. Ale niestety, w przypadku filmu „Człowiek, który uratował wszechświat” aka „Tureckie Gwiezdne wojny” nie da się powiedzieć niczego dobrego. Naprawdę, unikajcie tego filmu. Nie marnujcie swojego czasu na tego potwora Frankensteina sztuki filmowej. Fakt, kilka razy zdarzy się wybuchnąć śmiechem – ale nie jest to dobrotliwy śmiech, jaki wzbudzają niektóre niszowe produkcje swoją taniością. Tutaj zostaje tylko pusty, smutny śmiech. Nie warto. OCENA : (dokładniej 0/4) Harap Zwiastun / Trailer Recenzje Filmów SciFi >> Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:Podoba Ci się o czym i jak piszemy? Pomóż nam tworzyć więcej treści! Wesprzyj przez Patronite: Ahsoka Tano - Jedi, padawanka (uczennica) Anakina Skywalkera, bohaterka filmów animowanych, seriali i gier z cyklu "Gwiezdne wojny". Po raz pierwszy pojawiła się w filmie "Gwiezdne wojny: Wojny klonów", jednak bardziej znana jest z serialu o tym samym tytule. W bardzo wczesnym wieku trafiła do zakonu Jedi, tam trenowała pod okiem mistrza
Wczoraj wieczorem, po wielu miesiącach wyczekiwań i napięcia, plotek i doniesień, w końcu ogłoszono główną obsadę nadchodzącego “Epizodu VII” Gwiezdnej Sagi. Nie obyło się bez niespodzianek. Wiemy, że wy, nasi ukochani czytelnicy KMFu, jesteście bardzo zaskoczeni tym newsem i w niemniejszym stopniu czekacie na ujawnienie nazwisk szczęściarzy – bo przecież nikt w internecie jeszcze o tym nie napisał – ale jako, że was naprawdę kochamy to oprócz samych nazwisk przygotowaliśmy jeszcze krótkie bio każdego z aktorów, a przede wszystkim – naszą (no, na razie tylko moją) opinię o nich i o kierunku w jakim całościowo zmierza nowy epizod nie radość. Dziesięć lat temu informację o ujawnieniu obsady kolejnego epizodu “Gwiezdnych Wojen” zapewne powitałbym wzmożoną aktywnością nastoletniego serca, gwałtownymi ruchami wszystkich kończyn oraz gałek ocznych i podnieceniem porównywalnym ze stratą niewinności. Dziś jedynie niemrawo spojrzałem na stronę z newsem, spokojnie przejrzałem nazwiska, pomyślałem kogo znam, a kogo nie, zastanowiłem się, co z tego będzie i wróciłem do swoich spraw. Chyba tak się czuli fani Oryginalnej Trylogii, gdy zaczęły się pojawiać pierwsze informacje o sequelach. A przynajmniej część z nie pora teraz i czas na tego typu refleksje. Nie owijając w bawełnę, poniżej prezentujemy krótkie sylwetki każdego z nowoogłoszonych aktorów, nie wliczając tych ze “starej gwardii”:John Boyega (ur. 1992) – 22 lata. Najbardziej znany z jednej z głównych ról w “Ataku na dzielnicę”, absurdalnego brytyjskiego akcyjniaka z 2011 roku, którego nie widziałem, a który uzyskał status kultowy, więc pewnie fajny. Oprócz tego zaliczył trochę pomniejszych ról w paru filmach i przewijał się telewizji, ale szerzej się nie wybił. Czarnoskóry, więc pewnie pozytywny Ridley – A o tym uroczym dziewczęciu nie wiadomo praktycznie nic. Ile ma lat, skąd się wzięła, jaki ma dorobek: czarna dziura. Jedyne źródło danych to jej profil na IMDb i informacje wykopane przez zachodnich dziennikarzy w ciągu ostatnich dziesięciu godzin. Wiadomo już więc, że jest Brytyjką i że dotąd przewijała się na drugich planach w ichniejszej telewizji. W post-produkcji jest także jej debiut filmowy. Z urody przypomina trochę Carrie Fisher, a na podstawie zdjęcia, które wczoraj opublikowano można uznać za bardzo prawdopodobne, że zagra córkę Lei Organy i Hana Solo. Czy będzie to Jaina Solo? Cholera Gleeson (ur. 1983) – 30 lat. Kolejny Brytyjczyk. Doświadczony aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Na koncie ma epizody w obu częściach “Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci”, “Prawdziwym męstwie” braci Coen czy niedawnym kultowym “Dreddzie”. Widziałem go w paru filmach (np. w niedocenionym “Kryptonimie: Shadow Dancer”), ale jakoś nie zapadł mi w pamięć. Niemniej jego dorobek pozwala przypuszczać, że nie zagrałby w Serkis (ur. 1964) – Tego pana nie trzeba przedstawiać, prawda? Lat 50. Znany z jednej tylko roli, ale za to jakiej: chodzi oczywiście o Golluma z filmowego “Władcy Pierścieni”. Specjalizuje się w cyfrowych wcieleniach w rozmaite stwory, którym nadaje swój niepowtarzalny głos. Oprócz tego ma też na koncie masę drugoplanowych ról w mniejszych i większych produkcjach. Jego angaż do “Epizodu VII” znaczy, że dołączy do bardzo niewielkiego grona wykonawców mogących się pochwalić udziałem w obydwu największych fenomenach popkultury minionego wieku: światach wykreowanych zarówno przez Tolkiena jak i George’a von Sydow (ur. 1929) – Lat 85. Tego jegomościa, mam nadzieję, również nie muszę przedstawiać. Legenda kina, aktor, który wsławił się rolami w filmach Ingmara Bergmana i zostanie na zawsze zapamiętany jako błędny rycerz grający w szachy ze Śmiercią. Ma na koncie pracę praktycznie ze wszystkimi ważniejszymi reżyserami ostatnich sześćdziesięciu lat. Coś mi się widzi, że zagra jakiegoś starego, doświadczonego generała Nowej Republiki… a może jednak Imperium? Pożyjemy, Isaac (ur. 1979) – 35 lat. Doświadczony aktor, który od wielu lat przewijał się w całkiem sporych produkcjach ( w “W sieci kłamstw” i “Robin Hoodzie” Ridleya Scotta czy “Sucker Punch” Zacka Snydera), ale na szerokie wody wypłynął dopiero w ubiegłym roku dzięki głównej roli w znakomitym “Inside Llewyn Davis” braci Coen. Należący do bardzo wąskiego grona aktorów, którzy prócz talentu scenicznego dysponują niemniejszym talentem muzycznym – wystarczy obejrzeć wyżej wymieniony film. Nie mam pojęcia, kogo mógłby zagrać. Wygląda jak Żyd (którym nie jest), co zauważyłem nie ja, a moja dziewczyna komentując: “To teraz w będą grać Żydzi?”.Adam Driver (ur. 1983) – 30 lat. Znany z roli Adama Sacklera z serialu HBO “Girls”. Były żołnierz. Doświadczony aktor filmowy, przewijał się na drugich planach zarówno w wielkich (“Lincoln”, “J. Edgar”) jak i mniejszych (“Frances Ha”, wspomniane już “Inside Llewyn Davis”) produkcjach. Od paru miesięcy krąży już dosyć wiarygodne info, że w “Epizodzie VII” zagra czarny charakter, prawdopodobnie Lorda Sith, bo kogóż by innego. Z tym wyglądem to się nie dziwię; raczej nie wyobrażam sobie włodarzy Disneya mówiących: “Hm, tak, weźmiemy tego gościa na głównego bohatera nowej trylogii”.I, jeśli chodzi o nowe twarze, to by było na tyle. Oprócz tego dostaliśmy oficjalne potwierdzenie tego, co już było wiadome od ubiegłego roku: czyli, że w nowym filmie zobaczymy całą główną “starą gwardię”: Marka Hammilla (Luke Skywalker), Harrisona Forda (Han Solo), Carrie Fisher (Leia Organa), Petera Mayhew (Chewbacca), Anthony’ego Danielsa (C-3PO) i Kenny’ego Bakera (R2-D2).Przejdźmy teraz do tego, co najważniejsze, czyli: co to właściwie wszystko znaczy i czy powinniśmy się cieszyć czy wręcz przeciwnie?Pierwsza rzecz, jaka się rzuca w oczy to relatywna anonimowość większości obsady. Z wyjątkiem von Sydowa i trochę Serkisa praktycznie wszystkich z tych aktorów można uznać za świeże, nieznane większości twarze. To ukłon w stronę Lucasa, gdyż podobnie jak tamten w latach 70. postawił na nieznane nikomu twarze tak teraz Abrams i jego współpracownicy uznali, że pójście w jego ślady będzie najlepszym wyjściem. Nie jest to coś nietypowego – to częsta stosowana przez Hollywood praktyka w przypadku wielkich, kręconych za olbrzymie budżety serii filmowych z wieloletnimi tradycjami. Podobnie było ze wszystkimi “Supermenami”, podobnie z “Władcą Pierścieni” Jacksona, podobnie z całą masą utrwalonych na stałe w popkulturze produkcji, które egzystują w niej w różnej formie na przestrzeni dziesiątków rzucająca się w oczy rzecz to całkowity niemal brak kobiet w obsadzie. Poza Carrie Fisher mamy tylko jedną pierwszoplanową rolę kobiecą. Trochę mało, choć wczorajsze doniesienia The Hollywood Reporter wskazują, że ponoć jeszcze wciąż poszukiwana jest aktorka do jednej z głównych ról. Więc może nie wszystko poza tym, że cieszy widok młodych, nieopatrzonych jeszcze twarzy i że mało tu mamy dziewczyn niewiele da się na ten moment o tej obsadzie powiedzieć. Poczekamy, zobaczymy. Ale już wkrótce możecie się spodziewać na KMFie większego artykułu o nowym gwiezdno-wojennym epizodzie, jako że z okazji wczorajszego newsa warto będzie podsumować wszystkie dotychczasowe dane jakie mamy na temat nowego filmu i spróbować wyciągnąć z nich jakieś tymczasem do zobaczenia, no i oczywiście – niech Moc będzie z wami 🙂PS. na IO9 fajna podglądowa grafika kto, co i jak 🙂 Klik i zobaczysz.
aktorzy z filmu gwiezdne wojny
Gwiezdnych Wojen. -. Music of. Star Wars. „Ścieżka dźwiękowa Star Wars” przekierowuje tutaj. Muzykę do filmu z 1976 roku można znaleźć w Gwiezdnych wojnach (ścieżka dźwiękowa) . John Williams , kompozytor muzyki do wszystkich dziewięciu filmów Skywalker Saga . Muzyka Star Wars franczyzy jest skomponowany i wyprodukowany w
Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy Na tak dobre Gwiezdne Wojny czekaliśmy kilka dobrych dekad. Nie znajdziesz tutaj przeładowania efektów specjalnych, próżno szukać też komputerowych trików. Wszystko jest wyważone, starannie zaplanowane i wykonane. Witamy ponownie w Gwiezdnych Wojnach. Filmie dla wszystkich. I jak mówić tutaj o fabule, żeby nie spoilerować? Troszkę po łebkach. Rzecz dzieje się trzy dekady po części VI. Na planecie Jakku młodziutka Rey zbiera złom i sprzedaje za codzienne racje żywieniowe. Nie chce wyjeżdżać, przekonana, musi na kogoś czekać. Kiedy spotyka robota BB8 nie wie jeszcze, że mały droid odmieni jej życie, wplątując dziewczynę w wielką walkę pomiędzy dobrem a złem, taką która toczy się od dziesiątek lat… Ach, jaka przygoda. Za późno urodziłam się żeby obejrzeć pierwsze chronologicznie Gwiezdne Wojny w kinie. Te sprzed 10 lat pominę, uznając, że oto właśnie mam to, na co powinien czekać każdy prawdziwy fan. A jest to przygoda, którą chłoniesz wszystkimi zmysłami, analizując później każdą scenę i każdy dialog. Dlaczego przyszło nam tak długo czekać? Czy naprawdę sytuację naprawił słodki Disney? Kiedy kupił od Lucasa prawa do filmu, wielu fanów bardzo, bardzo się obawiało ostatecznego wyniku. Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy A tutaj proszę. Jest dobrze. Jest lepiej niż dobrze. Jest wspaniale!!! Czy to naprawdę kwestia innego reżysera? Abrams jest dla mnie lepszą wersją Michaela Baya. Robi tak samo dobre, wysokobudżetowe kino akcji, ale umie zachować umiar, utrzymać swoje filmy w ryzach, gdzie rozmach stoi na równi z samą historią. I tak jest tutaj. Abrams pochylił głowę przed milionami fanów Gwiezdnych Wojen, wyciągnął też wnioski z wyjątkowo przecież nieudanych pierwszych trzech części. Ta najnowsza opowieść jest niemalże żywcem włożona w stylistykę IV, V i VI części, wciąż żywej, wciąż aktualnej, wciąż niepowtarzalnej dla wielu ludzi na świecie. Starym dobrym zwyczajem wziął do pracy techników, stolarzy i cieśli, budując rozległy plan filmowy. Jeśli myślicie, że słynny Sokół Milenium jest komputerowym tworem a piasek pustyni jest dziełem grafika, przyjemnie się rozczarujecie. Abrams wiedział doskonale, że oto tworzy filmową historię, dlatego dopracował ten film technicznie w nawet najmniejszym szczególe. Dopilnował wszystkiego. Jest idealnie. Jeszcze tak niedawno rozpaczaliśmy nad sztucznym Jar Jar Binksem. Tutaj przedstawiciele obcych ras zrobieni są tak subtelnie, że niemalże można uwierzyć, że zatrudnieni zostali prawdziwi aktorzy z innych planet. Spróbujcie wypatrzeć wśród nich Lupitę Nyong’o. Oczekując na film wiele osób bało się też, że Disney włoży do niego na siłę swoją słodką stylistykę. Bez obaw, Abrams sprawił, że film jest całkowicie lojalny wobec dawnych Gwiezdnych Wojen. Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy Wielką przyjemnością i przeżyciem dla fanów był i jest oczywiście powrót trójki głównych bohaterów, w szczególności Harrisona Forda. To taka wisienka na torcie. Łezka się kręci w oku, chociaż nie ma się co oszukiwać, są oni jedynie tłem dla wydarzeń których doświadczają inni bohaterowie. To bezsprzecznie film odtwórczyni roli Rey, młodziutkiej Daisy Ridley. Nazywana przez wielu ładniejszą wersją Keiry Knightley, brytyjska aktorka dostała przepustkę do wielkiego świata Hollywood. Pewnie nawet nie wie, ile od niej oczekiwano, grunt, że całkowicie wywiązała się ze swojej roli. Rey jest piękna, silna, zdeterminowana, ale też wrażliwa, smutna, pełna sprzeczności. Nawet jeśli nie zagra nigdy w żadnym innym filmie niż Gwiezdne Wojny – na zawsze zapisze się w filmowej historii. Kilka słów należy się też jej towarzyszom z planu. John Boyega jako zbiegły żołnierz zaciekawia nieporadnością w poszukiwaniu samego siebie. Rola złego bohatera przypadła Adamowi Driverowi. To dość skomplikowana postać. Zbyt słaby na bycie Jedi ale zdecydowanie zbyt słaby, żeby podążyć krokami Vadera, wydaje się być najciekawszą potencjalnie postacią filmu. Zobaczymy, co los mu przyniesie. Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy Czy są więc jakieś minusy? Tak, bo całość – przynajmniej na początku – bliźniaczo przypomina historię znaną z części IV. Może i mamy innego złego, może są inni bohaterowie, ale sceny wydają się jakoś znane…Dopiero w drugiej połowie historia nabiera rozpędu, humoru i ikry, dając nam – oddanym fanom – wielką przygodę, dla której ustawiamy się w kolejkach do kina, przeprowadzamy liczne dyskusje, analizujemy wątki. To bardzo, bardzo dobry film z potencjałem na doskonałość. Już nie mogę się doczekać kolejnej części. Tylko dlaczego mam czekać aż 2 lata?
Gwiezdne Wojny: Rebelianci (Star Wars Rebels) Serial (US) premiera: 13.10.2014. Akcja rozgrywa się pomiędzy wydarzeniami z Gwiezdnych wojen: epizodów III i IV, a historia rozgrywa się w mrocznych czasach, gdy złe Imperium Galaktyczne zacieśnia swoją władzę nad galaktyką. czytaj więcej. Zakończony.
Przygody Luke’a Skywalkera i spółki były moim oczkiem w głowie od momentu, kiedy obejrzałem Epizody IV-VI gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych. Całą trylogię szybko znałem na pamięć, puszczając ją w kółko z kaset VHS, zatem ogrywanie kolejnych gier ze świata „Gwiezdnych Wojen” było naturalną koleją rzeczy. Zarówno na komputerach, konsolach, jak i automatach arcade wszędzie, gdzie tylko mogłem, sprawdzałem kolejne tytuły. Ależ w nich się działo: kosmiczne bitwy między siłami Rebelii i Imperium, pojedynki na miecze świetlne, przedzieranie się przez korytarze pełne szturmowców oraz popiskiwanie R2D2. To były setki godzin przegranych z wypiekami na twarzy, które warte są przypomnienia. I tak powstała poniższa lista dziesięciu moich najważniejszych wspomnień związanych z grami z tego uniwersum. The Empire Strikes Back (1982) Ta gra kupiła mnie okładką, na której imperialna maszyna AT-AT majestatycznie kroczyła w kierunku bazy rebeliantów na mroźnej planecie Hoth, a mały Snowspeeder strzelał do niej z laserowych działek. Doskonale kojarzyłem tę scenę. W końcu regularnie oglądałem początkowy fragment „Imperium kontratakuje” przyniesiony zresztą na kasecie wideo z giełdy. Garażowy lektor czytał w nim nazwę Eskadry Łotrów jako „Wiedźmy” albo „Szelmy”. Tyle wystarczyło, żeby moja młodzieńcza wyobraźnia weszła na najwyższe obroty. Wreszcie mogłem chwycić za joystick i sprawdzić się jako pilot Rebelii! Przy okazji to była jedna z pierwszych oryginalnych gier, jakie widziałem na własne oczy. W dodatku na rzadko spotykany u nas sprzęt, czyli Atari 2600. Jako że było to w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, konsola miała już wtedy kilka lat na karku i oprawa The Empire Strikes Back trąciła myszką. Tym bardziej, że gdzieś tam na horyzoncie widziałem już pierwsze gry na Amigę. Cała grafika była umowna, chociaż delikatny efekt paralaksy tła potrafił zwrócić na siebie uwagę. Prosta produkcja zamknięta w 4-kilobajtowym (!) kartridżu przypominała mi zręcznościowy hit Defender i nawet działała w podobny sposób. Zamiast dziesiątków wrogich statków trzeba było jednak zniszczyć jedną konkretną maszynę, czyli AT-AT. Trochę powtarzalnego latania połączonego ze strzelaniem i w zasadzie tyle. Ale była w tym jakaś magia, czysta frajda z obcowania z grą z ulubionego filmu science fiction. Star Wars (1983) Musiało minąć sześć lat od kinowej premiery, zanim „Nowa nadzieja” doczekała się swojej pierwszej komputerowej adaptacji. Ale warto było czekać, ponieważ fani wreszcie dostali możliwość wskoczenia do kokpitu X-Winga i samodzielnego zmierzenia się z potęgą Imperium. Tytuł nazwany po prostu Star Wars dostępny na automatach (z późniejszymi portami na komputery domowe) okazał się niesamowitym spektaklem trójwymiarowej wektorowej grafiki, muzyki Johna Williamsa i dynamicznej akcji dziejącej się na ekranie. Gra bazowała na finalnych scenach „Nowej nadziei” rozgrywających się podczas nalotu na Gwiazdę Śmierci. Trzy etapy obejmujące walkę z myśliwcami TIE, niszczenie dział na powierzchni i wreszcie szalony lot w szybie stacji bojowej stanowiły esencję tego, co wiązało się z filmem Lucasa. Powiedzmy szczerze: każdy chciał poczuć się jak Luke Skywalker odpalający torpedy w kierunku wąskiego szybu wentylacyjnego, a ta gra dawała te emocje. Zresztą oryginalny automat arcade w wersji tzw. Deluxe przypominający kokpit gwiezdnego myśliwca z dużym ekranem i solidnymi głośnikami, z których dobiegał głośników głos Bena „Use the Force” to było coś niesamowitego! Muszę przyznać, że kilka wersji tej gry przeniesionej na 8-bitowce również trzymało poziom. Chociaż rozgrywka była relatywnie krótka, chęć śrubowania wyników i próby rywalizacji na coraz wyższych poziomach trudności działały jak magnes. Super Star Wars (1992) Jeśli by spojrzeć na poziom frustracji, jakie może zaoferować gra, Super Star Wars ze SNES-a plasuje się na szczycie listy. Ten tytuł, a w zasadzie cała trylogia, należą do gier, które jednocześnie kocham i nienawidzę. Przekombinowane, trudne i niewybaczające błędów. Koszmar gracza. Gdyby dotyczyło to innych produkcji, pewnie nie zainteresowałbym się nimi na dłużej. Tymczasem tutaj raz, że miałem do czynienia z „Gwiezdnymi Wojnami”, a dwa wszystkie części SSW miały w sobie to coś, co nie pozwalało człowiekowi oderwać się od ekranu. Ich siłą napędową była różnorodność. Odwzorowano wszystkie ważne sceny z filmu, wiele z nich interpretując w dość ciekawy sposób. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. W jednej chwili wspinałem się Luke’em na wielki pojazd handlarzy droidów na planecie Tatooine, żeby za moment pędzić śmigaczem po pustyni w kierunku Mos Eisley, a jeszcze później wskoczyć w futro Chewiego i strzelać z laserowej kuszy do szturmowców. Intensywność wrażeń na piątkę. Pozostałe dwie części trylogii opierały się na podobnym schemacie, czyli dużo biegania i strzelania poprzeplatanego sekcjami za sterami różnych pojazdów. Szczególnie dobrze wypadło Super Empire Strikes Back ze swoim kapitalnie przygotowanym etapem rozgrywającym się na Hoth. Pilotowanie Snowspeedera podczas obrony bazy przed nacierającymi siłami Imperium pokazane w ujęciu 2,5D (SNES-owy tryb Mode 7) to klasa sama dla siebie. Prawdziwa 16-bitowa perełka. X-Wing (1993) Dla tej produkcji gotów byłem zdradzić „Przyjaciółkę”, tak świetnie wyglądała. Gdzieś tam po cichu liczyłem, że skoro na Amigę 500 wydano port Wing Commandera (kiepski, ale jednak), to świeży hit od LucasArts też jakoś zmieści się choćby na 10 dyskietkach. Jednak postęp techniczny był nieubłagany i rozbudowane gry hulały tylko na PC, więc w końcu i ja przesiadłem się na blaszaka. Powiem wam: było warto jak diabli, bo X-Wing pochłonął mnie bez reszty. Świetnie przygotowany kosmiczny symulator, w którym mogłem stanąć po stronie Rebelii i walczyć z potężnym Imperium, pilotując statki znane z filmowej trylogii. Szybkim A-Wingiem toczyłem zacięte pojedynki z wszelakimi odmianami maszyn typu TIE, bombowcem Y-Wing niszczyłem silnie opancerzone jednostki wroga, a tytułowym X-Wingiem wspierałem swoją flotę w najtrudniejszych bitwach. Oprócz dobrego refleksu musiałem wykazać się sprytem przy zarządzaniu systemami statków (tarcze, lasery, silnik), przerzucając zasoby energii tam, gdzie były najbardziej potrzebne. Misje zostały świetnie zaprojektowane i spięte w fabularną kampanię z wieloma zadaniami pobocznymi, motywując tym samym do wyciskania z gry ostatnich soków. I to wszystko podane w szybkiej grafice 3D i systemie iMuse, dzięki któremu muzyka zmieniała się w zależności od intensywności akcji na ekranie. Jedyny minus X-Winga to sterowanie, a konkretnie konieczność posiadania joysticka, co w przypadku PC nie należało do oczywistości. Granie na samej klawiaturze było cholernie trudne i frustrujące. Żeby zostać asem lotniczym ruchu oporu, należało bezwzględnie zakupić drążek. Rebel Assault (1993) Prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjna gra w tym zestawieniu, należąca do gatunku interaktywnych filmów ze wszystkimi wadami takiego rozwiązania. Rozgrywkę spłycono głównie do sterowania celownikiem na ekranie i strzelania do przeciwników. Akcja leciała jak po szynach po z góry przygotowanej ścieżce, a nad właściwą zabawą dominowało oglądanie scenek przerywnikowych. Co więc tak mocno utkwiło mi w pamięci w związku z Rebel Assault? Oczywiście oprawa. Kiedy gra ukazała się w 1993 roku, wyglądała obłędnie. Mnóstwo prerenderowanej grafiki, niesamowite modele statków kosmicznych (dużo lepsze niż proste bryły 3D) i dźwięk w wysokiej jakości z mnóstwem samplowanej mowy powodowały, że miałem wrażenie uczestnictwa w kolejnej odsłonie filmu. Lot w polu asteroid czy atak na Gwiazdę Śmierci nigdy wcześniej nie wyglądały tak dobrze, jak tutaj. Ponad 400 MB danych na krążku robiło wrażenie tym bardziej, że były to czasy, kiedy dyskietkowe tytuły pozostawały w powszechnym obiegu. Koledzy tłumnie przychodzili oglądać fajerwerki, jakie oferowała technologia CD-ROM. Posiadacze PC z miejsca planowali zakup nowego typu napędu, a właściciele Amig czuli się, jakby ktoś wbił im ostatni gwóźdź do trumny. Druga część wydana dwa lata później oferowała z grubsza to samo, tyle że miejsce rysowanych postaci zajęli prawdziwi aktorzy. Tym samym po raz pierwszy od „Powrotu Jedi” nakręcono nowe sceny do uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Dark Forces (1995) Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zapowiedź Dark Forces, czułem, że spełnia się mój najwspanialszy sen gracza. Produkcja oparta o widok FPP à la Doom w połączeniu z klimatem „Gwiezdnych wojen”? To nie mogło się nie udać! I rzeczywiście: kiedy wreszcie odpaliłem ten świeży hit od LucasArts, byłem już pewien, że gra trafiła idealnie w moje oczekiwania. Otrzymałem osobną pełnoprawną historię rozgrywającą się obok filmowych wydarzeń gdzieś pomiędzy epizodem IV a V. Główny bohater Kyle Katarn okazał się klawym gościem, który wspomagał rebeliantów w poszukiwaniu ukrytej placówki Imperium, gdzie szkolono elitarne jednostki Dark Trooperów. W fabułę wpleciono Dartha Vadera, Jabbę oraz Bobę Fetta występującego w roli jednego z przeciwników. Nie muszę dodawać, że przy takim pojedynku emocji nie brakowało. Zresztą pamiętnych momentów było mnóstwo, jak choćby wymiana ognia z zastępami szturmowców, kiedy używałem przeciwko nim ich własnej broni w postaci karabinu E-11. Dźwięk wystrzałów z niego mocno kojarzy się z filmową trylogią. Dark Forces nie było zwyczajnym klonem Dooma. Poszło o krok dalej, przecierając kolejne szlaki w gatunku FPS-ów. Miało techniczne nowinki w postaci rozglądania się w górę i dół, wciągającą fabułę obrazowaną przez scenki przerywnikowe, świetny balans między dużą dawką strzelania i kombinowania ze strategią przy przechodzeniu etapów. To było niczym ogrywanie tytułu, który spokojnie mógłby istnieć pod postacią kinowego spin-offu głównej serii. Jedi Knight: Dark Forces II (1997) Odkąd pamiętam w grach komputerowych bazujących na „Gwiezdnych wojnach” zawsze chciałem znaleźć odzwierciedlenie dwóch istotnych dla mnie rzeczy znanych z filmowej trylogii. Pierwszą była możliwość udziału w kosmicznych bitwach podczas pilotowania rebelianckich statków, co z nawiązką spełnił X-Wing wydany na PC. Druga sprawa to pojedynki na miecze świetlne. Wprawdzie takowe występowały w stareńkim Jedi Arena (jeszcze na Atari 2600), a później w serii Super Star Wars, ale brakowało im większej głębi. Rzekłbym, że nie czułem w tych tytułach oddania należnego szacunku dla tej kultowej broni. Musiałem więc poczekać do roku 1997, kiedy pojawił się Jedi Knight: Dark Forces II. Główny bohater Kyle Katarn, znany już z poprzedniej części, odkrył w sobie zadatki na prawdziwego Jedi, w związku z czym z przeciwnikami rozprawiał się nie tylko za pomocą blastera, ale przede wszystkim miecza świetlnego. Wyprowadzanie ciosów i parowanie laserowych strzałów uwalniało niesamowite pokłady grywalności. I to w fantastycznej jak na owe czasy grafice, wykorzystującej nowe akceleratory 3D, połączonej ze wstawkami filmowymi, w których grali prawdziwi aktorzy (solidny występ Jasona Courta w roli Kyle’a Katarna). Właśnie na to czekałem tyle lat! Dark Forces II jako pierwsza produkcja z serii „Star Wars” pozwalało mi podążać ścieżką rycerza Jedi, który potrafił używać Mocy oraz miał wybór opowiedzieć się po jej jasnej lub ciemnej stronie. Nie powiem – granie jako sprzymierzeniec Sithów było bardzo kuszące… Episode 1: Racer (1999) Premiera „Mrocznego widma” w 1999 roku pozostawiła mi spory niedosyt. Niby „Gwiezdne wojny” wracały, chociaż nie na miarę moich oczekiwań. Film w kilku miejscach się bronił, ale pamiętne wpadki z postacią Jar Jar Binksa na czele są wręcz niewybaczalne. Oficjalna gra oparta na wydarzeniach ze srebrnego ekranu pojawiła się na PlayStation mniej więcej w tym samym czasie i też okazała się, delikatnie mówiąc, przeciętna. I nagle jakby spod ziemi wyrósł Episode 1: Racer. Kto by przypuszczał, że wyścigi w świecie „Gwiezdnych Wojen” okażą się strzałem w dziesiątkę? Spece z LucasArts wzięli na warsztat jedną z niewielu dobrych scen z filmu, czyli zawody podów, będących w skrócie połączeniem gondoli i dwóch potężnych silników. Takie rydwany w klimacie SF. Episode 1: Racer ogrywałem na konsoli Nintendo 64 i było to fantastyczne doświadczenie głównie za sprawą nietypowo rozplanowanego sterowania. Gra miała opcję (o dziwo ukrytą!) korzystania z dwóch joypadów jednocześnie. W każdym z nich analogowa gałka służyła do kierowania jednym z silników: osobno lewym i prawym. Płynęły z tego zupełnie nowe doznania. Początkowo trudno mi było opanować pojazd, ale po odpowiednim treningu szalałem po galaktycznych trasach, pracując wręcz całym ciałem i przechylając się na różne strony podczas karkołomnych manewrów na ekranie. Pewnie moje wygibasy wyglądały co najmniej dziwnie, ale przecież walczyłem o tytuł najlepszego ściganta w galaktyce! Rogue Leader (2001) Atak rebeliantów na pierwszą Gwiazdę Śmierci i bitwa na planecie Hoth to dwa najbardziej eksploatowane motywy w grach z serii „Star Wars”. Wcześniej wspomniałem już kilka niezłych tytułów wykorzystujących te widowiskowe sceny, ale to, co pokazało Rogue Leader na konsoli GameCube, było wkroczeniem na zupełnie nowy poziom wrażeń. Śmiem twierdzić, że w momencie jej premiery żadna inna gra z tego uniwersum nie wyglądała lepiej. Było na co popatrzeć: obłędnie płynna animacja, kiedy X-Wing śmigał tuż nad powierzchnią imperialnej stacji bojowej, czy pompujące adrenalinę przeloty pod brzuchami maszyn AT-AT powodowały autentyczny opad szczęki. Każda misja stanowiła niesamowity spektakl, podczas którego wokół mnie toczyły się starcia wielu jednostek. Czarną pustkę kosmosu przecinały wstęgi laserowych wystrzałów, wielkie krążowniki eksplodowały, trawiąc ekran morzem ognia, a z głośników dobiegały okrzyki skrzydłowych. Bo w tej grze nie byłem skazany sam na siebie. Zgodnie z tytułem Rogue Leader do mojej dyspozycji pozostawiali inni piloci, czekający na wydanie rozkazów. To otwierało nowe możliwości taktyczne. Skrzydłowi czym prędzej udawali się we wskazane miejsce, żeby rozbić w pył myśliwce TIE, osłaniali moje plecy albo posłusznie wycofywali się na bezpieczne pozycje. Kapitalna sprawa. Ta produkcja wyrwała mi szmat czasu z życiorysu i zawsze świetnie się przy niej bawiłem. Ba! Nadal spędzam przy niej czas. To się nazywa piękna emerytura dla gry wideo. Knights of the Old Republic (2003) Jeśli miałbym wskazać jedną gwiezdnowojenną grę, która swoim rozmachem przyćmiła wszystkie wcześniejsze produkcje, to postawiłbym właśnie na KOTOR. Ten tytuł był ze wszech miar wielki: liczba planet, bohaterów czy bogactwo wyposażenia sprawiało, że miałem przed sobą niesamowicie rozbudowaną samodzielną opowieść, w którą można było wsiąknąć na dziesiątki godzin. Autorzy z BioWare podjęli dobrą decyzję, umieszczając akcję 4000 lat przed wydarzeniami z „Nowej nadziei”. Dało im to swobodę w tworzeniu fabuły pełnej zaskakujących zwrotów i pobocznych wątków oraz całej plejady nowych postaci. Wielką przyjemnością było uczestnictwo w tym precyzyjnie wykreowanym świecie, niby zupełnie świeżym i dalekim od filmowych wątków, ale jednak jakby znajomym, gdzie łatwo dało się odnaleźć. KOTOR miał dobre wzorce, jeśli chodzi o mechanikę, którą oparto na popularnym systemie d20. Jako wieloletni fan papierowych RPG czułem się jak ryba w wodzie, poruszając się wśród znanych mi zasad panujących w świecie gry. Zapoczątkowana wcześniej w Jedi Knight możliwość wyboru ścieżki między jasną a ciemną stroną mocy pozwalała decydować o rozwoju fabuły, odkrywając tym samym różne wątki. Ilość pracy włożona w przygotowanie linii dialogowych zależnych od sytuacji była jak na tamte czasy olbrzymia. Zresztą gdzie nie spojrzałem, widziałem duże przywiązanie twórców do detali, jak ślady butów pozostawiane na piaskach Tatooine czy trawa uginająca się pod stopami postaci na Kashyyyk. KOTOR to jedno z moich najwspanialszych wspomnień jako gracza w ogóle. Prawdziwy ponadczasowy tytuł. Artykuł ukazał się w Pixelu #37, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania magazynu w druku oraz po cyfrowe wersje.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie rozgrywa się rok po wydarzeniach z Ostatniego Jedi. Niedobitki Ruchu Oporu ponownie stawiają czoło Najwyższemu Porządkowi i jednocześnie mierzą się z przeszłością i wewnętrznymi problemami. Pradawny konflikt pomiędzy Jedi a Sithami ma swoją kulminację wraz z końcem Sagi Skywalkerów.
Gwiezdne Wojny 8 wymagają od swoich gwiazd największego poświęcenia! Daisy Ridley, John Boyega i Adam Driver mają zajęty kalendarz nie tylko z powodu zdjęć, ale także dlatego, że mnóstwo czasu muszą poświęcać na treningi. Opublikowane właśnie wideo zdradza, że bywa ciężko... Gwiezdne Wojny 8 wymagają od swoich gwiazd największego poświęcenia! Daisy Ridley, John Boyega i Adam Driver mają zajęty kalendarz nie tylko z powodu zdjęć, ale także dlatego, że mnóstwo czasu muszą poświęcać na treningi. Opublikowane właśnie wideo zdradza, że bywa ciężko... Gwiezdne Wojny 8 mają być spektakularnym, pełnym akcji i pojedynków widowiskiem, nie powinno więc nas dziwić, że od aktorów wymaga się najwyższej formy. Daisy Ridley, John Boyega i Adam Driver muszą być gotowi do walki na miecze świetlne, długodystansowych biegów i skomplikowanych akrobacji. Z tego powodu w przerwach od pracy na planie filmu Gwiezdne Wojny 8 mnóstwo czasu poświęcają na treningi. Regularnie dzielą się też swoimi postępami. Opublikowane przez Daisy Ridley wideo to jednak nie tylko dowód zaangażowania aktorki, ale także sugestia, że na odkrycie czekają wielkie sekrety. Aktorka z filmu Gwiezdne Wojny 8 w czasie treningu ma bowiem na głowie chustkę, która ukrywa jej najnowszą fryzurę, a sam filmik jest podpisany hashtagiem „królowa sekretów”. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nikt nie uwierzyłby, że uczesanie może być spoilerem, ale realia się zmieniają. Twórcy filmu Gwiezdne Wojny 8 za wszelką cenę zamierzają nie dopuścić do wycieku informacji i aktorzy muszą uważać na każde słowo. Gwiezdne Wojny treningowe Zanim nowe Gwiezdne Wojny Najbliższym filmem z sagi Gwiezdne Wojny jest film Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie, który do kin trafi w połowie grudnia 2016. Premiera produkcji Gwiezdne Wojny 8 jest zaplanowana na rok później – grudzień 2017. W kolejnych latach do kin mają trafić jeszcze co najmniej 3 filmy Gwiezdne Wojny – 2 spin-offy i finał nowej trylogii. Wcale nie jest jednak powiedziane, że na tym koniec… Chociaż czeka nas jeszcze wielomiesięczne oczekiwanie, nikt nie musi się nudzić! Fani Star Wars na pewno znajdą coś dla siebie w serwisie eskaGO! Kosmiczne seriale, produkcje sci-fi, filmy o podróżach w kosmos – wystarczy kliknąć, by oglądać online! Zobacz to video online, za darmo i legalnie >>

W kwietniu ogłoszono, że powstaną trzy nowe filmy ze świata Gwiezdnych Wojen. Oprócz produkcji o Rey zostanie też nakręcona produkcja w reżyserii Dave'a Filoniego, który będzie kulminacją wydarzeń z seriali The Mandalorian, Księga Boby Fetta oraz Gwiezdne Wojny: Ahsoka. Z kolei James Mangold przedstawi historię rozgrywającą się

Data modyfikacji: Wtorek, Franczyza Star Wars towarzyszy miłośnikom popkultury już od ponad czterdziestu lat. Przez ten czas na ekranach kin wyświetlono ponad dziesięć pełnometrażowych filmów, a w telewizji i platformach streamingowych zadebiutowały seriale animowane i aktorskie. W tym tekście przyjrzymy się chronologii Gwiezdnych Wojny po koleiStar Wars: daty wydania filmówKolejność wydarzeń w Gwiezdnych Wojnach Chronologia Star WarsMiłośnicy marki Star Wars zdecydowanie nie mają na co narzekać - przynajmniej jeśli chodzi o liczbę produkcji osadzonych w tym uniwersum. Kwestii jakości poszczególnych odsłon nie poruszam, bo to zależy od waszych gustów i podejścia do tematyki poruszanej przez dane chcecie wiedzieć, co co chodzi w Gwiezdnych wojnach, to przede wszystkim powinniście obejrzeć główną sagę, składającą się z dziewięciu epizodów – trzech oryginalnych, prequelów oraz najnowszej trylogii, której finał poznaliśmy w 2019 roku. W międzyczasie na ekranach kin zadebiutowały poboczne historie, uzupełniające poszczególne wątki lub skupiające się na znanych z pierwowzorów postaciach. To samo dotyczy seriali – nie trzeba ich oglądać, aby zrozumieć główną sagę, ale są ciekawym wojny: Część IV – Nowa nadzieja (1977)Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje (1980)Gwiezdne wojny: Część VI – Powrót Jedi (1983)Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo (1999)Gwiezdne wojny: Część II – Atak klonów (2002)Gwiezdne wojny: Część III – Zemsta Sithów (2005)Gwiezdne wojny: Wojny klonów (2008-nadal trwa)Gwiezdne wojny: Wojny klonów (2008)Star Wars: Rebelianci (2014-2018)Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy (2015)Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie (2016)Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)Han Solo. Gwiezdne wojny – historie (2018)Star Wars: Resistance (2018-nadal trwa)Mandalorian (2019-nadal trwa)Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie (2019) W jakiej kolejności oglądać Gwiezdne wojny?Chronologia w produkcjach sygnowanych logiem Star Wars może być skomplikowana dla osób, które dopiero chcą zacząć przygodę z tą marką. Nawet kiedy skupimy się na głównej sadze poświęconej Skywalkerom, to i tak musimy wyjaśnić kilka kwestii. Numeracja poszczególnych filmów została dopisana później przez wytwórnie posiadające prawa do danych także: Gry Gwiezdne Wojny. Star Wars na PC, PS4 i XboxMarka zadebiutowała w 1977 roku roku pod tytułem „Star Wars”. Film ten obecnie znany jest bardziej jako „Gwiezdne wojny: Część IV – Nowa nadzieja”, pomimo tego, że to tak naprawdę pierwsza odsłona kultowego cyklu, jaka trafiła do kin. Akcja tego filmu dzieje się jednak po wydarzeniach z prequelów wydanych w latach 1999-2005, dlatego dystrybutor stwierdził, że takie nazewnictwo będzie bardziej jednak oglądanie poszczególnych produkcji zgodnie z datami ich wydania. Tytuły rozgrywające się przed wydarzeniami z głównej trylogii często „puszczają oko” do widza, który zna wydarzenia z oryginalnych filmów. Jeśli jednak chcecie poznać historię od początku do końca, bez przeskoków czasowych, to zapoznajcie się z produkcjami z uniwersum Gwiezdnych wojen według poniższej wojny według kolejności wydarzeń:Gwiezdne wojny: Część 1 - Mroczne widmo (film aktorski)Gwiezdne wojny: Część 2 - Atak klonów (film aktorski)Gwiezdne wojny: Wojny klonów (film animowany)Gwiezdne wojny: Wojny klonów (serial animowany)Gwiezdne wojny: Część 3 - Zemsta Sithów (film aktorski)Han Solo: Gwiezdne wojny – historie (film aktorski)Star Wars: Rebelianci (serial animowany)Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie (film aktorski)Gwiezdne wojny: Część IV - Nowa nadzieja (film kinowy)Gwiezdne wojny: Część V - Imperium kontratakuje (film kinowy)Gwiezdne wojny: Część VI - Powrót Jedi (film kinowy)Gwiezdne wojny: Resistance (serial animowany)Mandalorian (serial aktorski)Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy (film aktorski)Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (film aktorski)Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie (film aktorski) Gwiezdne wojny - filmy Podobne artykuły: Klikając przycisk „Akceptuję” zgadzasz się, aby serwis sp i jego Zaufani Partnerzy przetwarzali Twoje dane osobowe zapisywane w plikach cookies lub za pomocą podobnej technologii w celach marketingowych (w tym poprzez profilowanie i analizowanie) podmiotów innych niż sp. obejmujących w szczególności wyświetlanie spersonalizowanych reklam w serwisie Wyrażenie zgody jest dobrowolne. Wycofanie zgody nie zabrania serwisowi przetwarzania dotychczas zebranych danych. Wyrażając zgodę, otrzymasz reklamy produktów, które są dopasowane do Twoich potrzeb. Sprawdź Zaufanych Partnerów sp. Pamiętaj, że oni również mogą korzystać ze swoich zaufanych podwykonawców. Informujemy także, że korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie w Twoim urządzeniu plików cookies lub stosowanie innych podobnych technologii oraz na wykorzystywanie ich do dopasowywania treści marketingowych i reklam, o ile pozwala na to konfiguracja Twojej przeglądarki. Jeżeli nie zmienisz ustawień Twojej przeglądarki, cookies będą zapisywane w pamięci Twojego urządzenia. Więcej o plikach cookies, w tym o sposobie wycofania zgody, znajdziesz w Polityce Plików Cookies. Więcej o przetwarzaniu danych osobowych przez sp w tym o przysługujących Ci uprawnieniach, znajdziesz tutaj. Pamiętaj, że klikając przycisk „Nie zgadzam się” nie zmniejszasz liczby wyświetlanych reklam, oznacza to tylko, że ich zawartość nie będzie dostosowana do Twoich zainteresowań. V01 80 Polska premiera filmu "Gwiezdne wojny: Historie - Han Solo" odbędzie się 25 maja. Obraz opowiada historię młodego Hana Solo, który z biegiem czasu staje się przemytnikiem. Saga "Gwiezdne wojny" pojawia się na ekranach kin od wielu dekad. Dlatego niejednokrotnie zdarzało się, że tę samą postać grali inni aktorzy.
Popularne strony Wszystkie elementy (27) Treści społeczności są dostępne na podstawie licencji CC-BY-SA, o ile nie zaznaczono inaczej.
.
  • 6p87ccm68y.pages.dev/453
  • 6p87ccm68y.pages.dev/412
  • 6p87ccm68y.pages.dev/671
  • 6p87ccm68y.pages.dev/816
  • 6p87ccm68y.pages.dev/115
  • 6p87ccm68y.pages.dev/799
  • 6p87ccm68y.pages.dev/794
  • 6p87ccm68y.pages.dev/467
  • 6p87ccm68y.pages.dev/789
  • 6p87ccm68y.pages.dev/90
  • 6p87ccm68y.pages.dev/598
  • 6p87ccm68y.pages.dev/454
  • 6p87ccm68y.pages.dev/864
  • 6p87ccm68y.pages.dev/119
  • 6p87ccm68y.pages.dev/664
  • aktorzy z filmu gwiezdne wojny